Bezpieczna jazda

Dzisiaj chciałem napisać o czymś zupełnie innym, jednak w związku z bardzo ciekawą dyskusją jaka wywiązała się w grupie Szajbajk Youtubeless postanowiłem rzucić swoich parę słów na temat bezpieczeństwa na rowerze. Odkąd zacząłem jeździć na rowerze szosowym unikam ścieżek rowerowych i koncentruję się na przemieszczaniu ulicą razem z samochodami. Ze względu na parę czynników, a jednym z nich – co jest bardzo zabawne – jest bezpieczeństwo. Nie wierzysz mi? Więc zapraszam do kliknięcia w rozwinięcie.

z10330646Q,Rowerzysta

Bardzo lubię szybką jazdę – sprawia mi ona ogromną przyjemność. Dlatego też jeżdżę po ulicy. Nie wyobrażam sobie jazdy po ścieżce rowerowej (jeszcze pół biedy kiedy jest wyasfaltowana) z prędkością 35-40km/h. A takie prędkości, kiedy goni mnie czas czy chcę trochę agresywniej pojeździć, są dla mnie normą. A nawet przy spokojnym podróżowaniu do, bądź z, pracy jadę około 20km/h. Oczywistym jest, że nawet przy takiej prędkości bez odpowiedniego zabezpieczenia, może mi się stać krzywda przy jakimś wypadku jeśli uderzyłbym głową w asfalt.

Dlatego też nie ruszam się z domu bez kasku. A nawet jeśli bym chciał, zostałbym bardzo szybko zatrzymany przez moją dziewczynę. Dodatkowo, gdy zakładam swoje Northwave’y (świetne buty, pewnie niedługo napiszę o nich parę słów), ta zazwyczaj włącza mi światło przednie oraz tylne, żeby zapewnić mi bycie lepiej widocznym. Bo o to chodzi w tych światełkach. O widoczność. W szczególności wieczorem, gdy nie widzimy dalej niż na te 20-30 metrów. Wierzcie mi, jadąc szybko ten dystans bardzo drastycznie maleje. Można go pokonać w kilka sekund.

Jeszcze do niedawna zdarzało mi się podróżować ścieżką rowerową, która znajduje się na mojej drodze do pracy. Zrezygnowałem z tego faktu, ze względu na trójkę „cyklistów”, która jechała z naprzeciwka bez oświetlenia, zajmując całą szerokość ścieżki. Niestety, miejsce jest trochę słabiej oświetlone, widoczność to jakieś 20, może góra 30 metrów. Na szczęście, hamulce mam sprawne i udało mi się w porę zahamować. Na kilka głośniejszych moich słów zareagowali prostym stwierdzeniem, że przecież mogłem jechać wolniej. Oczywiście, dla takich cyklistów oświetlenie było równie niezbędne jak posiadanie kasku – przecież poruszając się po ścieżce rowerowej nie zdarzy się nam wypadek.

Ja rozumiem – nie każdy chce wydawać na swój rower grubych tysięcy złotych, żeby się ścigać, wygrywać zawody czy chociaż wyglądać jak „pro”. Ale przeraża mnie, że czasami nie chce się wydać tych 100 złotych na zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Dobre kaski, które zapewnią nam bezpieczeństwo nie kosztują grubych tysięcy złotych, a można je znaleźć do 100 zł. Lampka, która zapewni nam widoczność to też koszt rzędu 30-40 złotych. A odblask, zamocowany na nodze to też kwestia groszy.

Dlatego dziwię się wariatom na drodze, którzy wymijają samochody z lewej i prawej na skrzyżowaniu bez żadnego kasku. Może nie… dziwię się każdej osobie, która jedzie bez niego po ulicy. Jak istotny jest kask przekonał się jakiś czas temu Michał Kwiatkowski. W marcu 2015 roku zaliczył bardzo groźny upadek podczas wyścigu na trasie San Remo – Mediolan. I jak sam przyznał, wtedy kask uratował mu życie.

file.michal-kwiatkowskiZ jakiegoś powodu Ci wszyscy zawodowi kolarze jeżdżą w kaskach. Więc nie rozumiem dlaczego niektórzy chcą być bardziej zawodowi od nich. Kilka razy byłem wyprzedzany przez ludzi na szosach za grube tysiące złotych na topowym osprzęcie jeżdżących bez kasku. To znaczy, jasne – kask to parę tych dodatkowych gramów. Ale czy na prawdę w pogoni za jak najszybszą jazdą warto ryzykować życiem? Według mnie – niekoniecznie.

Z resztą, jako rowerzyści powinniśmy większą wagę przykładać do przepisów ruchu drogowego. Jesteśmy normalnymi uczestnikami ruchu drogowego, więc też musimy się stosować do tych wszystkich zasad. Czerwone światło to czerwone światło, a nie znak, że możesz jechać jeśli nie widzisz nic po lewej i prawej. A takich wariatów zdarzało mi się spotkać na rowerach miejskich. Brak sygnalizowania chęci skrętu, bo przecież kierowca w samochodzie czyta nam w myślach i wie, co będziemy robić. Że o zjeżdżaniu z ulicy na chodnik na czerwonym, bo tam akurat jest zielone i przejedziemy. Ludzie, jak już jedziemy po ulicy to się tego trzymajmy, a nie wybierajmy co jest wygodniejsze w danej sekundzie. Każdym nieodpowiedzialnym zachowaniem stwarzamy zagrożenie dla siebie, jak i dla innych.

A jeśli już jeździmy po ścieżce rowerowej to też nie wyłączajmy myślenia. Sytuacja, która mi się przytrafiła w październiku ubiegłego roku nie należała do najprzyjemniejszych zarówno dla mnie jak i osoby, z którą się zderzyłem. Jazda 20km/h to dla osoby na rowerze szosowym coś, co osiągamy bez większego problemu. Ba, nawet na rowerze górskim taka prędkość to nic niezwykłego. Ale na miejskim, gdzie mamy jeden bieg, rower jest ciężki i raczej służy do czegoś innego niż ściganie to już co innego. Nie zapomnę jak zasapany pan, zaczął mnie wyprzedzać, bo włączyło mu się tryb „Tour de France” czy inna „Vuelta”. Spoko, może gdzieś się śpieszy i nie miałbym nic przeciwko takiemu wyprzedzaniu gdyby nie to, że zaraz po wyprzedzeniu i ponownym wjechaniu na odpowiedni tor jazdy gwałtownie zahamował, bo nie mógł utrzymać tej zawrotnej prędkości. Efekt wiadomy.

A teraz jeszcze wracając do jazdy po ulicy. Na to, w co wierzycie – błagam, nie jeździcie w słuchawkach, a w szczególności w tych tłumiących dźwięk dochodzący z zewnątrz. Wypadek gotowy.

Miało być krótko i przyjemnie, a polał się ze mnie jad. Ale cóż, czasami trzeba, w szczególności gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo i życie. Wiem, że wielu z Was pamięta o takich rzeczach, ale nigdy nie zaszkodzi przypomnieć. Tym bardziej, że sezon rowerowy dla normalnych ludzi, a nie tylko tych zakręconych na punkcie kolarstwa, coraz bliżej.

Dodaj komentarz