Za japońską kuchnią jeszcze do niedawna nie przepadałem – raz sparzyłem się na jakimś sushi, które całkowicie mi nie podeszło i tak trwałem w swojej niechęci do tych potraw. Na szczęście z mojego błędu wyprowadziła mnie Asia (której bardzo za to dziękuję!) i rozsmakowałem się w surowej rybie, ryżu i imbirze. Następnym, całkiem naturalnym krokiem było spróbowanie ramenu. Długo wybieraliśmy się do jakiejś knajpki, ale zawsze coś nam w ostatniej chwili wyskakiwało czy też zmieniało plany i nigdy nie docieraliśmy do restauracji. Na szczęście, walentynki to taki dzień w roku, kiedy raczej nic niespodziewanego nie przeszkadza w wyjściu na miasto i oddaniu się radosnemu, komercyjnemu świętu. I tak też zawitaliśmy do Tekeda Sushi & Ramen.
Za lokal wybraliśmy sobie ten umiejscowiony przy ulicy Freta 18 na warszawskim Starym Mieście. I od razu po wejściu ucieszyliśmy się, że wcześniej dokonaliśmy rezerwacji miejsc. Co chwila wchodziły kolejne osoby chcące spróbować specjałów japońskiej kuchni i niestety musiały zostać odprawione z kwitkiem. No ale cóż, lokal z gumy nie jest i nie pomieści wszystkich.
Obsługa zasługuje na dużą pochwałę. Pomimo bardzo dużej liczby gości doskonale dawała sobie radę z przyjmowaniem zamówień, wydawaniem posiłków oraz przyjmowaniem zapłaty. A do łatwych to nie należało przy pełnym obłożeniu sali, zarówno górnej jak i dolnej. Dosłownie w minutę po zajęciu miejsc dostaliśmy kartę dań (wraz ze specjalnym menu walentynkowym). Na papierze wszystko wyglądało bardzo apetycznie i aż żałowałem, że pojemność żołądka jest ograniczona. Ostatecznie jako przystawkę wybraliśmy Kimchi oraz kurczaka w cieśnie panko, a jako danie główne Tonkotsu Ramen Aka. Plus herbata i woda gazowana, ale tutaj nie ma co się wypowiadać – było tak jak wszędzie.
Przystawki przyszły w ciągu kilku minut. I aż żałuję, że zapomniałem zrobić zdjęcie przed skosztowaniem – tak ładnie były podane. Uwielbiam ostre potrawy, chociaż z reguły nie czuję ich ostrości. Ot, za bardzo się do nich przyzwyczaiłem. I dlatego dużym zdziwieniem było dla mnie to, że Kimchi okazało się palić moje podniebienie. I bardzo mi się to spodobało. W połączeniu z chrupiącym, świetnie wysmażonym kurczakiem w panko stanowiło doskonałą kombinację.
Po przystawce przyszedł czas na danie główne czyli Tonkotsu Ramen Aka. Duża miska bulionu wieprzowego, wypełniona po brzegi makaronem oraz innymi dodatkami. Troszkę jak nasz rosół, tylko lepsze. Wieprzowina chashu była doskonale przygotowana, odpowiednio delikatna i ujmowała swoim smakiem. Jajka ajitsuke nie spróbowałem z powodu mojej niechęci do nich w stanie innym niż jajecznica i dlatego powędrowało do miseczki Asi. Wszystkie dodatki doskonale się uzupełniały i tworzyły nietypową kompozycję, do której chętnie będę wracał. Jedynym minusem całej potrawy była jej ostrość – w ogóle nie wyczuwalna, wręcz nie istniejąca. Ale to wszystko.
Jeszcze bardzo istotną zaletą całości była cena. Trudno znaleźć restaurację w Warszawie, gdzie za obiad dla dwóch osób wraz z przystawkami można zapłacić poniżej stu złotych. Wraz z napojami. A przy okazji się najeść nie dostając malutkich porcji, którymi najeść się może najwyżej wróbelek. Czy wrócimy do Tekedy? Na pewno, następnym razem może nie tylko na ramen.